Strona Główna

15 lat Stowarzyszenia

Historia Kamieńska

Herby z Kamieńskiem związane

Jeszcze słychać śpiew
i rżenie koni...


70 lat Ludowego Zespołu Sportowego ŚWIT

100 lat Ochotniczej Straży
Pożarnej w Kamieńsku


90-lecie powstania drużyny harcerskiej w Kamieńsku

45-lecie Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych w Kamieńsku

15-lecie odzyskania prawa miejskiego przez Kamieńsk.

Odsłonięcie i poświęcenie
pomnika Stanisława Sojczyńskiego
- Warszyca


Audiencja u Jana Pawła II

Uroczystości

Echo Kamieńska

Statut

Konkursy

Kontakt z Nami






















na górę strony


PŁK. JÓZEF MULARCZYK
- kliknij po więcej



płk Józef Mularczyk


Po latach tak mówili naoczni świadkowie, mieszkańcy Kamieńska o tych wydarzeniach do dowódcy 2 pułku strzelców konnych, pułkownika Józefa Mularczyka, który 20 stycznia 1945 roku, pieszo z plecakiem wybrał się z Kielc do Częstochowy, aby dotrzeć do Kamieńska. Po dużych trudnościach, wojna się jeszcze toczyła, znalazł się we wspomnianej miejscowości. W zatłoczonych przez uciekinierów izbach dano mu posłanie na słomie. A oto wypowiedź pułkownika, cytowana z jego odręcznych notatek:
" - Zapytałem gospodarza, czemu tak wszędzie ciasno?
- Ano- odpowiedział- na wojnie domów nie przybywa. Tak i u nas ubyło. Spaliło się, i to jeszcze w pierwszych dniach wojny.
- Słuchałem z wielkim zainteresowaniem- pisze pułkownik Mularczyk.
-Panie, co tu się nie działo- mówił gospodarz-.
Pod wieczór 3 września przyszli tu Niemcy. A właściwie wjechała masa czołgów, ani policzyć. Rozkwaterowali się przeważnie po stodołach. Właśnie poszli spać. Widocznie byli zmęczeni. Mówili, że jutro wczesnym rankiem wyjdą bić dalej Polaków. No i wyjechali, ale nie wszyscy. Dużo z nich zostało tu na zawsze pod brzozowymi krzyżami. Rozpoczęło się koło północy. Nie było słychać strzałów karabinowych, tylko gęste wybuchy granatów i krzyki, jakieś komendy po niemiecku. U mnie na kwaterze Niemców nie było. Gdy zaczęło się palić, zeszliśmy do piwnicy. To prawdziwe piekło trwało chyba do północy. Gdy się uciszyło, wylazłem z piwnicy. Paliły się zabudowania, paliły się samochody. W jednym miejscu walił czarny dym palącej się benzyny. Niemców nie było. Przyszli rano - piechota. Oj, mieli roboty. Jedni zbierali zabitych, wyciągali częściowo spalonych ze stodół, inni kopali groby a jeszcze inni wycinali brzozy i robili krzyże.
- Czy dużo było naszych? - spytałem.
- Oj, dużo - odpowiedział gospodarz. - Mówili ludzie, że cały pułk piechoty , ale to nieprawda. Jeszcze w dzień wiedzieliśmy, że w lesie koło Koźniewic jest masa naszych ułanów. Mówili, że cała dywizja i to oni zrobili Niemcom taką krzywdę, a trochę i nam. Ale byliśmy radzi, że szkopy dostali dobre lanie.
- Pytałem się czy dużo było pobitych Polaków?
(Miałem na myśli tych 4 którzy nie wrócili).
- Nie, panie, nie widzieliśmy ani jednego. Może zabrali ze sobą odchodząc?"
Wzruszająca jest ta relacja dowódcy pułku, który pomimo trzaskającego mrozu i trwającej jeszcze wojny skorzystał z pierwszej okazji, aby udać się na miejsce największego wyczynu bojowego dowodzonego przezeń oddziału i sprawdzić, czy jego meldunki były prawdziwe i czy ci, którzy nie wrócili, polegli w tym ogniu? Okazało się, że zabłądzili, a tym samym odbili się od pułku.




("W żołnierskim siodle" - Stanisław Piotrowski.)